23 sierpnia 2018

Od Galii CD Morrigana

Irytowało mnie, że nie widział problemu w zdrowiu Doriana, kiedy ten ewidentnie źle się czuł. Przez to ja także źle się czułam, poza tym - potrzebowałam go, to był mój jedyny środek transportu. i jedyny przyjaciel zresztą też. Skoro on mi nie mógł pomóc, to już raczej nikt tego nie zrobi, musiałam czekać aż mojemu towarzyszowi przejdzie gorączka, jeśli tak nie będzie, to wtedy będę się zastanawiać. Przetarłam twarz dłonią, odgarniając włosy z twarzy i przekładając je przez ramię. Były już wyjątkowo długie i czasami mi przeszkadzały, jednak nie odważyłabym się ich ściąć. Morrigan pakował wszystkie swoje dziwaczne przybory do torby, układając je w nienaganny rządek.

– Jeżeli mamy szczęście, to przeziębienie spowodowane pogodą. Mógł coś złapać, osłabiony przez tą ranę – usłyszałam od niego, kiedy wyjął jakąś sakwę i począł w niej czegoś szukać. Chwilę później wyciągnął z niej sporą garść ziół i wsypał je do żłobu, w którym niezmiennie tkwiła nietknięta przez konia, pasza. Stałam ciągle przy koniu, głaszcząc spokojnie jego szyję, a on w tym czasie oparł się o mnie i zaczął się odprężać. – Jeżeli mamy pecha, to kiedy rana była otwarta wdarło się zakażenie. Na razie trudno mi powiedzieć, poza tym nie jestem weterynarzem. Robię co mogę, uwierz mi – dodał, unikając chyba mojego spojrzenia, ewentualnie był tak zajęty grzebaniem w swoich rzeczach, że po prostu nie miał czasu na mnie patrzeć, a ja lubiłam utrzymywać kontakt wzrokowy z rozmówcą.

– Dobrze – przytaknęła, ostatecznie dając sobie spokój. Będzie, co będzie, Dorian nie umiera, a gorączka oznacza, że organizm zwalcza bakterie. Nie wiem, chyba - przynajmniej u ludzi tak to mniej więcej działa, więc mam nadzieję, że u niego też. Pogłaskałam go ostatni raz, zataczając kółka na szyi, poprawiłam poluzowane zapięcie derki w okolicy popręgu, a następnie wyszłam z boksu, szczelnie go zamykając, aby przypadkiem Dorian nie miał w środku przeciągu. Miał duży, ocieplony boks, ale było to tylko jedno pomieszczenie, nie miał nic więcej, co by ukryło go przed zimnym wiatrem. Ponad drzwiami boksu miał zamykane okno wykończone metalową kratą dla bezpieczeństwa. Bez wątpienia miał tu dobrze i zawsze starałam się dać mu wszystko, czego mu akurat potrzeba, mimo że nie miałam do tego dużo pieniędzy.

– To by było na tyle. W razie czego, wiesz gdzie mnie szukać, ale wtedy, kiedy naprawdę będzie coś się działo, mam pracę. I nie znam się na zwierzętach, aż tak – urwał, zapinając sakwę.

– Poczekaj. Ostatnio twoja koleżanka leczyła mojego brata. Chciałam zobaczyć co się z nim dzieje, jest w waszej klinice? – spytałam. Odkąd odwiedziłam Julesa i zastałam go w dziwnej sytuacji z Harry, martwiłam się, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku, zachowywał się dosyć dziwacznie i nie mieliśmy większej okazji do rozmowy. I mimo, że nie uśmiechało mi się iść tam z Morriganem, to czułam powinność, aby przynajmniej go o to spytać.

– Nic nie wiem, nikogo nie widziałem. Ja mam swoich pacjentów, ona swoich, nie patrzymy sobie na ręce – powiedział, udając się w stronę kliniki, na co ja także odeszłam do domu, nie miałam lepszego pomysłu, co ze sobą zrobić.

Morrigan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz