Nie wiedziałam czemu nasze ścieżki ciągle się schodziły - i nie wiem
dlaczego tak mówiłam, skoro spotkaliśmy się zaledwie dwa razy. Moja aura
była czarna jak nigdy, a on zdawał się tym nie przejmować.
Najwidoczniej jego głód był większy niż wszystko, co by mogło
przeszkodzić w zdobyciu mu jedzenia. Wiadome było także to, że nie oddam
mu brata, a już tym bardziej konia - po moim trupie.
– Zapewniam, że Jules jest zbyt zepsuty od środka, żeby mógł ci smakować. Poza tym, gdzie twoje człowieczeństwo, wilczku? Jesz ludzi?
– A gdzie twoje? Człowiek to zwierzę silnie stadnie, odludku
– zadrwił, rozglądając się dookoła. Jemu mogło się wydawać, że jestem
tutaj z przymusu, ale nie - żyło mi się tutaj bardzo dobrze i nie
zamierzałam na chwilę obecną zmieniać mojego miejsca pobytu. W
dodatku, prawie cała linia granicy lasu była wyposażona w mosty, wieże
strażnicze i inne budowle, które skutecznie utrudniały mi przeprowadzkę.
To miejsce jako jedyne nie było aż tak strzeżone - jedynie przeze mnie i
przez moją aurę, co jednak okazało się lepsze, niż te ich wieże,
strzelcy i inne (nie)działające środki bezpieczeństwa.
– Nie jestem człowiekiem i już na pewno nie zwierzęciem, psie
– warknęłam, gotowa do walki. On też obruszył się nieznacznie na
przezwisko, którym do zdołałam uraczyć, ale taka chyba była prawda, nie?
Popatrzyłam kątem oka na Julesa, który zdawał się nas nie widzieć i
wcinał już czwartego kurczaka w towarzystwie góry kości leżących na
talerzu. Podeszłam do rusztu i zdjęłam jego połowę, myślę, że to
wystarczająca ilość mięsa na wykarmienie wygłodniałego wilkołaka przed
całkowitą przemianą, chociaż nie wiedziałam i mogłam się mylić.
– Masz
– położyłam wszystko na talerzu i odsunęłam ławkę zachęcająco, aby
usiadł i zjadł. To było dziwne. Z reguły nie dokarmiałam psów. Ten,
nawet nie czekając na zaproszenie, rzucił się na mięso, a mi się chciało
śmiać, jak żałosny był i co żądza z nim robiła. Nie wierzyłam, że aż
tak trudno jest jej się oprzeć.
–
Musisz mieć bardzo słabą wolę
– dodałam z drwiną, stojąc nad nimi, oparta ramieniem o futrynę.
– A ty musisz być głodna, skoro jem twoje jedzenie. I wiesz co? Mam w
dupie, czyje to jedzenie jest i kto będzie głodny, gdy je zjem
– powiedział, ale dalej był bardziej zajęty talerzem, niż rozmową.
– Nie martw się, ona żywi się śmiercią takich, jak ty. I ich strachem
– odezwał się Jules po raz pierwszy, kończąc posiłek. Oblizał palce i
poszedł do domu z naręczem kości, które następnie zostaną umyte,
odkażone i spreparowane, abym potem mogła je użyć w robieniu broni
wszelkiej maści. Za to talerze, które także niósł, pewnie odłoży koło
zlewu, wcale ich nie myjąc.
– Tak jak słyszałeś. To co, może teraz pora na mój posiłek?
– spytałam z drwiącym uśmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz