19 sierpnia 2018

Od Julesa CD Różanookiej

Życie w lesie i na własną rękę z pewnością mogłoby być czymś, co mógłbym polubić i może nawet wkręcić w to Galię, moją młodszą siostrę - oczywiście, gdyby nie fakt, że na każdym kroku czekała śmierć. Wystarczało na chwilę zamknąć oczy, stojąc w najbardziej uczęszczanym przez samotników miejscu, aby już nigdy ich nie otworzyć. W dodatku, nie mielibyśmy szans na godny pochówek, z racji, że nie należymy do osady, tak więc, rozszarpane trupy w krzakach są tu na porządku dziennym, aż do tego stopnia, że zapach zgnilizny i rozkładanego ciała przestał mi przeszkadzać, a przynajmniej z reguły, bo normalnie - nienawidzę tego. Dzisiejszy dzień również nie był wyjątkiem. Miałem ochotę na prysznic, w miarę ciepły, więc wybrałem się do Galii, która uraczyła mnie również sałatką i dobrym, przysmażanym mięsem żaląc mi się przy okazji, że z jej kochanym koniem coś jest nie tak i, że to sprawka "takich, jak ja". Możliwe, ale nikt nie kazał jej opuszczać bezpiecznych granic osady. Swoją drogą, lepiej, że nie jest samotnikiem - pomijając fakt, że by sobie nie poradziła, a w wiosce nie muszę się o nią martwić, to miałem całkiem dobry dom, do którego mogłem w razie czego wrócić - dom Galii. Była za dobra na bycie samotnikiem i za dobra, aby mnie do swojej chaty nie wpuścić. Wracałem właśnie od niej, było po zmroku, a ja w świetnym humorze, więc szedłem, przedzierając się przez krzaki na tyle, na ile mogłem. Do pewnego momentu.

Mój świetny, wyczulony słuch od razu wyłapał coś intrygującego w krzakach nieopodal, a nos zarejestrował nowy zapach. W sumie, to akurat nie za sprawą mojego wampiryzmu, ja po prostu byłem taki dobry.

– A kto tu się ukrywa, hm? – spytałem drwiąco, doskonale widząc mój obiekt zainteresowania. Była nim dziewczyna o delikatnej urodzie i różowych oczach. Na pewno nie mogę powiedzieć, że była brzydka, bo bym zgrzeszył, ale widziałem ładniejsze dziewczyny. Mimo wszystko, ta także była interesująca. Tylko dlaczego taka przestraszona? – wyjdź, i tak cię widzę – przewróciłem oczami, a ona zaczęła się wiercić niespokojnie. – daj spokój, jak zabijam to bezboleśnie – zaśmiałem się, ale chyba przeraziłem ją jeszcze bardziej. – nie lubię zabawy w kotka i myszkę, w ogóle to w nic nie lubię się bawić. Zamierzasz tutaj tak siedzieć w krzakach, czy wyjdziesz, bo właśnie idę do domu na przepyszną kolację? Wiesz, wyznaję zasadę "gość w dom, Bóg w dom", a w Boga nie wierzę. To jak będzie?

Stałem przez dłuższy czas w jednym miejscu, podpierając się o jedno z miliona drzew tutaj - większego gąszczu wybrać sobie nie mogła. Kiedy mój pobratymiec pijący krew, komar, zaczął mnie podgryzać, dałem sobie słowo, że jeszcze chwila i trafi mnie jasny szlag, a ją zostawię tutaj na pastwę losu. I już, gdy miałem odchodzić, w najbardziej odpowiednim momencie - choć mogłaby szybciej - wyszła, mierząc mnie nieufnym spojrzeniem.

– Wiesz co, przestań mnie denerwować i chodź na to żarcie, zanim się rozmyślę, a ty umrzesz z głodu, albo cię rozszarpie ktoś mniej przyjemny, niż ja. Albo wiesz co? Jeszcze lepiej, zaprowadzę cię do Galii, ona będzie wiedziała, co z tobą zrobić, bo ja nie umiem się chyba obchodzić z kobietami – przewróciłem oczami, idąc w stronę wioski, kiedy usłyszałem drobne, powolne kroki za sobą.

Różanooka? akurat teraz się najadłam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz